ARCHITEKTURA NIEZRÓWNOWAŻONA: ARCHITEKTURA CZASÓW NADPRODUKCJI

Anna Cymer

House with the Tree, Bazylea, proj. Charlotte von Moos i Florian Sauter, źródło: www.sautervonmoos.com 

„Szopa na rowery jest budynkiem, katedra w Lincoln – dziełem architektonicznym. Prawie wszystko, co zawiera przestrzeń w skali wystarczającej, by mogła poruszać się w niej ludzka istota, jest budynkiem; termin architektura stosuje się tylko do budynków projektowanych z myślą o wyrazie estetycznym” – pisał w 1943 roku jeden z ważniejszych badaczy nowoczesnej architektury, Nicolaus Pevsner. Z dzisiejszej perspektywy to wyraziste rozgraniczenie pomiędzy zwykłym „budynkiem” a dziełem „architektury” wydaje się co najmniej anachroniczne. O ile jeszcze pół wieku temu dyskusje na temat artystycznych walorów obiektów budownictwa miały może swoje uzasadnienie, tak dziś trudno zdefiniować nie tylko, co jest architekturą, rozumianą jako „dzieło sztuki”, ale co jest architekturą w ogóle…

„98 procent tego, co się dziś buduje, to gówno” – tymi słowami, wypowiedzianymi jesienią 2014 roku podczas wywiadu, udzielanego hiszpańskim dziennikarzom Frank Gehry wywołał sporą burzę. Oburzenie wzbudziły nie tylko ostra krytyka, ale i fakt, że słynny architekt swoje dzieła zaklasyfikował do tych lepszych dwóch procent… Abstrahując od rozdętego ego starchitekta warto się jednak zastanowić, czy rzeczywiście spośród otaczających nas budowli tylko maleńka grupka – to obiekty warte uwagi, wartościowe, ciekawe? A może po prostu dziś pojęcie architektury stało się tak pojemne, że należy zmienić swoje estetyczne przyzwyczajenia oraz poszerzyć definicje? Być może za kilkaset lat badacze znajdą, opiszą, określą jakiś dominujący trend w architekturze początku XXI wieku, my szukając go dziś bliżsi jesteśmy twierdzenia, że takowy nie istnieje. Ilość pomysłów, realizowanych w ramach projektowania architektonicznego, ale i mnogość politycznych, ekonomicznych, kulturowych, technologicznych uwarunkowań, którym poddana jest dziś architektura powodują, że ta dziedzina ludzkiej wytwórczości rozwija się w niezliczonej i niemożliwej do typologicznego ujęcia liczbie wariantów.

Utilitas, firmitas, venustas – trwałość, użyteczność, piękno – cechy, którymi powinna się według Witruwiusza odznaczać architektura w naszych czasach wydają się nieaktualne. Powstaje przecież architektura tymczasowa, powstają budowle – ikony, których funkcja jest kwestią drugoplanową, powstają wreszcie obiekty, w których ważniejsze niż powszechnie rozumiane piękno jest chociażby zastosowanie pochodzących z recyklingu materiałów. Kiedyś estetyka rządziła architekturą – oceniano ją według jej zasad i kryteriów; dziś – w obliczu ekonomicznych kryzysów czy zagrożeń, związanych z zanieczyszczeniem środowiska – coraz częściej mówi się też o etyce, a więc projektowaniu reagującym na czynniki do tej pory w architekturze raczej nieuwzględniane. Już nie piękno starannie zaprojektowanej formy czy wygoda użytkownika wyróżniają dobry projekt; nie mniej wartościowy może być budynek skromny, wręcz ostentacyjnie ubogi, wzniesiony z „byle czego”, nawet z odpadów.

Jednym z najważniejszych zjawisk, wpływających na współczesną architekturę jest globalizacja. Nawet moderniści, projektujący swoje pudełkowe domy bez uwzględniania lokalnego kontekstu nie mogli marzyć o tym, że świat zaleją kiedyś jednakowe budowle. W Bombaju, Nowym Jorku, Berlinie, Caracas czy Johannesburgu stoją takie same budynki – szklane biurowce, kubiczne domy mieszkalne, betonowo – minimalistyczne obiekty publiczne. Coraz więcej biur architektonicznych działa globalnie, podobne obiekty projektując na każdym kontynencie. Doskonałym tego przykładem jest architektoniczna korporacja Skidmore, Owings and Merrill (SOM), których podobne, supernowoczesne i bardzo efektowne szklane wieżowce stoją w USA, Bahrajnie, Meksyku, Chinach, Emiratach Arabskich, na Filipinach, w Wielkiej Brytanii czy Polsce (wieża Rondo 1 w Warszawie). Gdy w 2007 roku emocje Polaków rozgrzała informacja o projekcie wysokościowca, jaki dla Warszawy przygotowała Zaha Hadid zarzucano jej, że 260-metrowy gmach narysowała nie będąc nigdy w Polsce i nie mając pojęcia o tym, jak wygląda Warszawa i miejsce, w którym budynek miał powstać. To częsta praktyka – w zglobalizowanym świecie nie ma znaczenia nie tylko kontekst działki, ale i kulturowe uwarunkowania, lokalne tradycje i przyzwyczajenia, a nawet warunki geograficzne czy klimatyczne. Po co więc architekt ma je poznawać, skoro to nie one mają wpływ na ostateczny kształt budynku? Wielkie korporacje czy sieci hotelowe chcą, aby ich siedziby na każdym kontynencie wyglądały podobnie, a dzięki elektronicznym mediom mody na kolejne rozwiązania formalne czy materiały rozchodzą się po świecie błyskawicznie i ulegają im nawet mali, prywatni inwestorzy.

Rondo 1, Warszawa, proj. SOM, fot. Erik Albers, CC0

Sears Tower, Chicago, proj. SOM, fot. Soakologist, zdjęcie w domenie publicznej

Lilium Tower, Warszawa, proj. Zaha Hadid, źródło: www.zaha-hadid.com

Krytycznie na temat globalizacji w architekturze wypowiada się Bjarke Ingels, tyleż niepokorny co sławny duński projektant, twórca biura BIG (Bjarke Ingels Group). Duńczyk uważa, że to modernizm właśnie doprowadził do globalizacji: „Dziś na całym świecie buduje się jednakowo, w stylu, będącym mieszanką form modernistycznych i technicznych rozwiązań, zapewniających komfort użytkownikom” – mówi Ingels, porównując współczesną architekturę do „nudnych pudełek, opakowań z piwnicą pełną maszynerii, która wcale nie powoduje, że budynki są bardziej przyjazne”. Duński architekt postuluje więc powrót do regionalizmów, do architektury wernakularnej, przy czym sam ów styl nazywa „Wernakularyzm 2.0”. chce przy pomocy najnowocześniejszych narzędzi i zaawansowanej inżynierii tworzyć budowle nawiązujące do lokalnych tradycji, przyjazne i bliskie ludziom, a także odpowiadające zróżnicowaniu ich sposobów życia (a to wg Ingelsa odebrał modernizm, zmuszając każdego do życia w jednakowych przestrzeniach).

Pochodzący z Moraw amerykański architekt, badacz i krytyk, Bernard Rudofsky już w 1964 roku wydał książkę pt: „Architektura bez architektów”, będącą plonem jego wieloletnich podróży po świecie i badania budowli, powstałych dla zaspokojenia realnych potrzeb, z dostępnych na miejscu materiałów, zbudowanych przez miejscowych fachowców, a nie wykształconych architektów. Rudofsky uważał, że architektura wernakularna jest najdoskonalszym wcieleniem budownictwa, bo pozbawiona zewnętrznych wpływów czy mód, jest niezmienna, nie wymagająca udoskonaleń, po prostu pełni swoją rolę. Ale nie tylko doskonałe połączenie formy i funkcji doceniał Rudofsky w obiektach wzniesionych w prymitywny sposób. Także ich zmysłowość, którą badacz przedkładał nad intelektualnym pojęciem i walorami artystycznymi. Doceniał też społeczny charakter architektury wernakularnej – zwykle takie budynki wznosiły wspólnymi siłami całe społeczności, grupy sąsiedzkie lub rodziny. „Sens tej architektury pozostaje poza uwarunkowaniami ekonomicznymi czy estetycznymi. Ważniejsze było jak żyć w społeczności, wśród innych i z innymi” – pisał Rudofsky. Dziś jego badania, dotyczące architektury wernakularnej wykorzystują zwolennicy „slow dizajnu”, projektowania zindywidualizowanego, skoncentrowanego na potrzebach konkretnego odbiorcy, a zarazem pozwalającego w najlepszy sposób na uczestniczenie w życiu społeczności. Odmianą „slow architektury” jest choćby działalność fundacji Cohabitat, która promuje budowanie z „prymitywnych” materiałów (słoma, glina) domów przyjaznych zarówno użytkownikowi, jak i środowisku. W tych projektach kluczowy nie jest wymiar estetyczny, ale tworzenie budowli maksymalnie naturalnych, bliskich naturze, nieingerujących w porządek przyrody. Cohabitat wspiera też realizowanie budów rękami przyszłych użytkowników, ich przyjaciół czy sąsiadów, a więc integrujące działanie grupowe. Opracowany przez siebie katalog technologii i produktów Cohabitat udostępnia na zasadzie open-source każdemu, kto chce dowiedzieć się więcej o budowie autonomicznych przestrzeni zamieszkiwania. Tym samym, choć do zespołu Cohabitat należą architekci, z dorobku fundacji skorzystać może każdy, także nie posiadający kierunkowego wykształcenia czy doświadczenia projektowego czy budowlanego.

Budynek mieszkalny 8 House, Ørestad, Kopenhaga, proj. BIG, fot. Frans Drewniak, CC BY-SA 2.0

Sjakket Youth Club, Kopenhaga, proj. BIG, źródło: www.big.dk

Jeden z podręczników wydawanych przez fundację Cohabitat, źródło: www.facebook.com/CohabitatGroup

Ze slow – architekturą ściśle wiąże się kolejne zjawisko, czyli ponowne wykorzystanie różnych materiałów budowlanych. Recykling – to jedno z haseł coraz silniej obecnych we współczesnej architekturze. Recyklingowi można poddawać zrujnowane budowle, można też budować z materiałów pochodzących z odzysku. W pierwszych latach XXI wieku szczególnie popularna była rewitalizacja obiektów poprzemysłowych – dawne fabryki, elektrownie, magazyny portowe zamieniano masowo na muzea, teatry czy luksusowe domy mieszkalne, np. lofty. Dziś recykling budynków ma o wiele więcej wymiarów, nie musi wiązać się z powstawaniem ekskluzywnych obiektów. Charlotte von Moos i Florian Sauter w 2012 roku zaprojektowali renowację i rozbudowę pochodzącego z lat 30. XX wieku domu w Bazylei. Powierzchnię murowanego domu powiększyli dostawiając do niego mniejsze bryły o zupełnie innej formie – kubiczne, drewniane formy powstały z desek z recyklingu. Architekci nie chcieli tworzyć sztucznej „rekonstrukcji” przedwojennej bryły, zdecydowali się na dialog pomiędzy istniejącą i nową formą. Ważną inspiracją było też wysokie, stare drzewo, rosnące tuż obok domu – i dla niego architekci przewidzieli współczesną przeciwwagę: postawili maszt, zwieńczony panelami fotowoltaicznymi. W 2012 roku w finale prestiżowego konkursu Stirling Prize znalazła się realizacja pracowni Witherford Watson Mann Architects – rozbudowa pochodzącego z XII wieku i znacząco zniszczonego w czasie pożaru w 1978 roku domu Astley Castle w hrabstwie Warwickshire. W zabytkowe mury został tu wstawiona zupełnie współczesna bryła, bardzo wyraźnie odcinająca się od średniowiecznych reliktów. 
Recyklingowi można poddawać zachowane mury starych budynków, można też nowe obiekty wznosić z materiałów z odzysku. To proekologiczne podejście jest ostatnio coraz bardziej rozpowszechnione. Pracujący w Polsce i Niemczech architekt, Piotr Kuczia, będący na naszym rynku promotorem rozwiązań bliskich naturze, jest autorem projektu domu, wzniesionego w całości z desek rozbiórkowych. Jak mówi projektant, sięgnięto po nie tylko ze etycznych, ale i estetycznych powodów – zróżnicowane pod względem koloru, faktury, stopnia zużycia drewno pozwoliło wykreować budowlę o wyjątkowym, unikalnym wyglądzie. 180 par używanych drewnianych drzwi posłużyło do wybudowania w Paryżu pawilonu wystawowego (proj. Encore Heureux). Stał on w centrum miasta w czasie dotyczącej zmian klimatycznych konferencji COP21 – prezentowano w nim wystawę, zachwalającą proekologiczne rozwiązania w architekturze. 
Kolejnym „materiałem” z recyklingu, który wciąż zyskuje na popularności jest budowanie z kontenerów. O ile do budowania z desek niezbędna jest wiedza z zakresu projektowania, dom, sklep czy biuro w kontenerze założyć jest o wiele łatwiej. Odzyskiwane głównie ze statków transportowych stalowe kontenery służą dziś nie tylko jako alternatywne miejsca do mieszkania – buduje się z nich o wiele większe struktury. Na nabrzeżu w nowojorskiej dzielnicy Chelsea ma powstać dwukondygnacyjne centrum handlowe w całości wzniesione z pochodzących z recyklingu kontenerów. Posadowione na wodzie ma mieścić sklepy, restauracje i kawiarnie oraz kluby, a jednym z magnesów, przyciągających tu klientów ma być właśnie fakt użycia tu nietypowego jak dla obiektów tej skali budulca. Za projekt centrum handlowego odpowiada pracownia LOT-EK, od lat zajmująca się edukowaniem, jak budować z kontenerów. W Nowym Jorku stoi już jeden z sklep, zbudowany przez to biuro: to salon firmowy marki Puma, umieszczony w składającej się z 11 stalowych kontenerów konstrukcji. 
Najbardziej znaną realizacją architektury z recyklingu w Polsce jest dom, wybudowany przez rodzinę Egiertów w Mierzeszynie, 20 km od Pruszcza Gdańskiego. Budynek o powierzchni 35 m2 został wybudowany… z opon, puszek i butelek. Wszystkie użyte do budowy materiały – to odpady. Budynek ma w minimalnym stopniu korzystać z zewnętrznych źródeł energii, znaczna część wody pochodzić ma z deszczówki. Budowli towarzyszy wiatrak do produkcji prądu.


House with the Tree, Bazylea, proj. Charlotte von Moos i Florian Sauter, źródło: www.sautervonmoos.com 

Astley Castle, Warwickshire, proj. Witherford Watson Mann Architects, fot. Greg Storrar, CC BY-SA 3.0 

Pawilon towarzyszący konferencji COP21, Paryż, proj. Encore Heureux, źródło: www.encoreheureux.org

Superpier, centrum handlowe na rzece Hudson w Nowym Jorku, proj. LOT-EK, źródło: www.lot-ek.com

MDU - Mobilna Jednostka Mieszkalna, proj. LOT-EK, źródło: www.lot-ek.com

Dla inwestorów domu w Mierzeszynie jego forma architektoniczna miała drugoplanowe znaczenie. Podobnie jest w przypadku budowli, wznoszonych dla ofiar klęsk żywiołowych czy też na terenie slumsów i faweli. To architektura, powstająca z realnej i zwykle pilnej potrzeby realizowana jest najczęściej bez architektów i inżynierów, a także bez dostępu do pełnego wachlarza materiałów budowlanych. W przypadku tych obiektów nie ma zastosowania ani jeden z elementów witruwiańskiej triady, a jednocześnie według badaczy to właśnie slumsy są jednym z najszybciej rozwijających się sposobów zamieszkiwania: powstające bez planów, projektów, bez udziału inżynierów, klecone ze znalezionych zwykle, przypadkowych materiałów domy w 2012 roku dawały schronienie 33% mieszkańców świata. 
Coraz więcej uwagi projektantów zajmuje też budowanie obiektów tymczasowych dla ofiar klęsk żywiołowych. Z powodu zmian klimatycznych dramatycznych zdarzeń pogodowych będzie przybywać – a co za tym idzie coraz częściej trzeba będzie budować osady na zniszczonych w wyniku powodzi czy trzęsienia ziemi terenach. Shigeru Ban za swoje projekty dla poszkodowanych otrzymał w 2014 roku Nagrodę Pritzkera; jego opracowana w latach 80. Technika budowania z tekturowych rurek w wielu miejscach, dotkniętych żywiołem znalazła zastosowanie. Sam architekt rozwinął ją też do tego stopnia, że dziś z tektury buduje nie tylko domy, ale i gmachy użyteczności publicznej czy kościoły (np. katedrę w zniszczonym w wyniku trzęsienia ziemi Christchurch w Nowej Zelandii). Nie mniej ważnym zagadnieniem jest architektura dla uchodźców – migracje ogromnych grup ludzi, zmuszonych do ucieczki ze swoich krajów – to kolejne zjawisko, charakterystyczne dla naszych czasów. Wielu projektantów pochyla się nad losem mieszkańców obozów dla uchodźców, w których warunki życia są zwykle bardzo złe. To kolejna dynamicznie rozwijająca się dziedzina współczesnej architektury, przełamująca tradycyjne jej rozumienie. Nawet znana firma meblarska IKEA w ramach swojego programu działalności charytatywnej rozpoczęła produkcję prefabrykowanych pawilonów, którymi tanio i szybko można zastąpić namioty w obozach dla uchodźców i poprawić w ten sposób panujące tam warunki życia.

Katedra w Christchurch, proj. Shigeru Ban, źródło: www.shigerubanarchitects.com

Domy dla ofiar trzęsienia ziemi w Kobe, proj. Shigeru Ban, źródło: www.shigerubanarchitects.com

We współczesnej architekturze rozwija się jeszcze jeden trend, którego nie mógł przewidzieć ani Witruwiusz, ani nawet XX-wieczni architekci. I on pozostaje daleko od tego, co tradycyjnie zwykliśmy rozumieć jako architekturę, bo powstaje dzięki zastosowaniu nieznanych wcześniej narzędzi i rządzi się innymi prawami. Patrik Schumacher, partner w pracowni Zahy Hadid, już w 2008 roku parametrycyzm uznał za globalną tendencję stylistyczną, która z czasem będzie się stawała coraz bardziej powszechna. Chodzi o budowle, projektowane wyłącznie z użyciem najbardziej zaawansowanego oprogramowania, które dobiera odpowiednie parametry i kształtuje formę budynku. „Parametrycyzm umożliwia projektowanie na trójwymiarowych modelach w różnych branżach, praktycznie bez ograniczeń, jeśli chodzi o formę obiektu, z niejednokrotnie trudnymi geometriami” – tłumaczyła w wywiadzie, udzielonym portalowi Proeprtydesign.pl prof. Ewa Kuryłowicz. Twórczość Zahy Hadid jest przykładem na wykorzystanie projektowania parametrycznego, ale – co podkreśla wielu architektów – parametrycyzm nie służy tylko do tworzenia widowiskowych, efektownych form, ale pozwala też usprawnić, przyspieszyć, zoptymalizować proces projektowania nawet bardzo skomplikowanych struktur. Gdy mowa o nowych technologiach we współczesnej architekturze nie można zapominać także o pozostających co prawda wciąż z strefie eksperymentów budynkach powstających z użyciem drukarek 3D. niektórzy twierdzą, że to właśnie ta technika już niedługo przyczyni się do kolonizacji Księżyca – pozwoli na budowanie tam domów bez konieczności dostarczenia na miejsce licznych materiałów budowlanych.

Jeden z parametrycznych urbanistycznych projektów Zahy Hadid, źródło: www.zaha-hadid.com

Budynki dla Stambułu, jeden z parametrycznych projektów Patircka Schumachera, źródło: www.patrikschumacher.com

„Tak gdzieś od lat dwudziestych po osiemdziesiąte ubiegłego wieku architektura była, w miarę powszechnie nowoczesna, w rozumieniu założeń idei, czyli egalitarna – dla każdego; prosta, pozbawiona bowiem ornamentu; przewidywalna, gdyż wierna i podporządkowana regułom ustalanym przez światową czołówkę twórców i decydentów, też więc i przez prawo egzekwowaną; spełniająca wymogi przestrzennego ładu” – pisał w 2012 roku Janusz A. Włodarczyk na łamach magazynu „Architecturae et Artibus”. Dziś wiele się zmieniło. Nie tylko zwiększył się wachlarz form (szereg rozwiązań uznawanych za niszowe zyskał na popularności), ewolucja dokonała się także w pojmowaniu roli architekta, wyznaczaniu zadań, jakie może czy powinien spełniać. Radykalne poszerzenie pojęć, związanych z architekturą niesie ze sobą różne zagrożenie – wyrazistym tego przykładem jest narodzone w latach 90. zjawisko starchitektów i projektowanych przez nich budynków – ikon. Dość szybko wynaturzyło się ono, zamieniając w wyścig na efektowne, ale niefunkcjonalne i nikomu niepotrzebne obiekty. Brak dominującego, powszechnie akceptowanego stylu w połączeniu z globalizacją i błyskawiczną wymianą myśli poskutkował zalaniem świata przez widowiskowe obiekty, reprezentujące całkowitą dowolność form, kształtów, rozwiązań przestrzennych czy zastosowanych materiałów. Jednocześnie jednak otworzyło się pole dla realizacji, które jeszcze pół wieku temu uznano by za niewarte uwagi. Kiedyś marginalne, dziś domy z odpadów czy kontenerów, obiekty tymczasowe, eksperymentalne realizacje z dziedziny architektury wernakularnej czy budowle świadomie prymitywne weszły do oficjalnego dyskursu. Co więcej, architekturą określa się dziś także istniejące tylko w komputerach utopijne wizje ekspresyjnych budowli lub miast przyszłości.

Architektura wernakularna: dom w Nepalu, zdjęcie w domenie publicznej

Architektura wernakularna: dom w Serbii, fot. Ranko, CC BY-SA 3.0


„Architekci tworzący wczesne obiekty postmodernistyczne, radykalnie zrywające z chłodem stylu międzynarodowego, dążyli do ożywienia architektury przez zamierzone deformacje kodów znaczeniowych i obszarów interpretacji form” – pisał w 2002 roku na łamach magazynu „Estetyka i Krytyka” Piotr Winskowski. Parafrazując te słowa dziś mamy do czynienia z niepoliczalną ilością kodów znaczeniowych i niekończącą się liczbą obszarów interpretacji form. Ta nadprodukcja idei utrudnia debatę, bo niełatwo dziś określić wyraźnie, co jest architekturą, co nie, co ma wartość wykraczającą poza funkcjonalność, a co jest tylko zwykłym budownictwem. Nie mamy wciąż jednej metodologii czy sprecyzowanych narzędzi do rozróżnienia jakościowego współczesnych realizacji, brak dominującego stylu pozbawił nas też punktu odniesienia, uniemożliwił stworzenie nowej hierarchii wartości. „Każda nowa sytuacja wymaga nowej architektury”, mawia Jean Nouvel. Mnogość stylów, nurtów, pomysłów, architektonicznych idei wskazują, że żyjemy w wyjątkowo produktywnych czasach.